Portofino to jedna z najbardziej znanych i ekskluzywnych małych miejscowości wypoczynkowych we Włoszech. Uwielbiali ją Grace Kelly, Elizabeth Taylor i Ernest Hemingway. Do dziś cieszy się ogromną popularnością wśród celebrytów, którzy przypływają tu na swoich jachtach. Spowita elegancją Santa Margherita Ligure ma jednak więcej czaru. Położona na górzystym terenie tuż przy morzu zachwyca pastelowymi kamienicami i zrelaksowaną atmosferą. Nic dziwnego, że w okolicy swoje domy ma wielu znanych Włochów. Królują tu projektanci mody Giorgio Armani oraz para Domenico Dolce i Stefano Gabbana, którzy kupili dom wynajęty przez byłego premiera Silvio Berlusconiego.
Riviera Strada, czyli na bogato
W gorącą sierpniową noc czekam aż kelner przyniesie mi nieznośnie wysoki rachunek i przyglądam się spacerującym turystom. Wszyscy są szalenie wytworni. Teraz już wiem, że do Santa Margherita Ligure przyjeżdża cały Mediolan. Podobnie jak i to, że żadna szanująca się Włoszka nie pokaże się tu z podróbką torebki Louisa Vuittona. Mimo że założyłam najlepszą sukienkę, i w swoim mniemaniu wyglądam jak milion dolarów, wśród tylu zjawiskowych kobiet mam wrażenie, że niknę w tłumie. Humor poprawiam sobie talerzem włoskiej pasty. Ale dopiero po godzinie. Okazuje się, że wcale nie tak łatwo zjeść kolację w trattorii. Bo po pierwsze nie zrobiłam rezerwacji, a po drugie – jestem sama. Gdy wreszcie udało mi się znaleźć stolik, zostałam posadzona niemal na środku dziedzińca, gdzie wszyscy mogli mi się poprzyglądać. I nie ze względu na szałową kieckę, ale fakt, że przyszłam solo. Włosi nie przywykli do jadających samotnie, to dla nich niepojęte. Spotkanie w restauracji jest tak naprawdę pretekstem do spotkania w grupie, celebracją posiłku. Nie rozumieją, jak można to robić samemu. W Grecji już siedziałabym przy jednym z tych stolików, tu jestem „na widelcu”. Nie zawracam sobie jednak tym głowy, delektując się pikantną arrabiatą.
Późną nocą luksusowe jachty kołyszą się w pięknie oświetlonej zatoce. Wszystko migocze, lśni, błyszczy. Z portu dobiega dudniąca muzyka. Santa Margherita to bez wątpienia prawdziwy kurort. Właśnie dlatego nazywana jest perłą włoskiej riwiery.
Oaza pośród zgiełku
W Santa Margherita z miejsca urzekły mnie pastelowe domy, lazurowa woda i pyszna kuchnia. Spaceruję nadmorskim deptakiem, wzdłuż którego rosną palmy i podziwiam przejeżdżające obok luksusowe samochody. Ferrari, Lamborghini, Maserati na nikim nie robią tu większego wrażenia. Ale obok całego tego splendoru, można też poznać inne oblicze miasteczka – ciekawe i klimatyczne. Jednym z takich miejsc jest Castello di Santa Margherita Ligure, XVI-wieczna twierdza, która chroniła mieszkańców przed atakami piratów. Zamek spełniał swoją funkcję do XVIII w. W następnych stuleciach stracił na znaczeniu i popadł w ruinę. Po I wojnie światowej został odrestaurowany i otwarty dla zwiedzających. Obecnie organizowane są tu wystawy i wydarzenia kulturalne, promujące lokalnych artystów.
Nieopodal zamku odkrywam XVII-wieczny piękny budynek zwany Villa Durazzo otoczony rozciągającym się nad miastem parkiem. Ten zachwyca egzotyczną roślinnością, pięknie zdobionymi fontannami i rzeźbami. Tutaj można odciąć się od świata – okolica jest wręcz bajkowa. Nic dziwnego, że celebryci, w tym piosenkarz Rod Stewart i piłkarz Wayne Rooney wybrali ten ogród na miejsce swoich ślubów.
Jak szaleć, to szaleć
Spacerując malowniczymi uliczkami, wracam do centrum Santa Margherita. Wiedziona zapachem trafiam do małego sklepiku, gdzie za ladą czeka na mnie chyba ze dwadzieścia rodzajów pizzy w kawałkach. –To nie pizza, to pizzeta – poprawia mnie sklepikarz, wyjaśniając że pizzeta sprzedawana jest w kawałkach na wynos, zawsze na grubym i puszystym cieście. Korzystam z okazji i pytam, gdzie warto wybrać się na kolację.
Dowiaduję się, że powinnam wcześniej zrobić rezerwację, to już wiem, ale najlepiej przed sjestą, bo może być problem z miejscami, szczególnie jeśli planuję zjeść sama. To też już wiem. Tak trafiam do sympatycznie wyglądającej Caffe del Porto. Właściciel trzy razy upewnia się, że będę na kolacji sama. Wzdycha, zagląda do kajetu, marszczy brwi. Wreszcie wpisuje moje imię, najwyraźniej z ciężkim sercem. Jedno nakrycie się zmarnuje! Ale gdy zjawiam się wieczorem, wita mnie niczym dobrą przyjaciółkę. Zostaję posadzona przy parze sympatycznych Amerykanów. I w tym kameralnym miejscu bawię się świetnie. Region Ligurii słynie z doskonałych potraw na bazie pesto genovese, ale królują tu także ryby i owoce morza. Zamawiam doradę, którą kelner filetuje na moich oczach z niebywałą zręcznością. Razem z nowymi znajomymi domawiamy kolejną karafkę wina. A co, jak szaleć to szaleć! Wszak jestem na riwierze!
Lato w stylu Chanel
Następnego ranka wybieram się do Portofino – najbardziej ekskluzywnej miejscowości włoskiej riwiery i jednego z najdroższych miasteczek we Włoszech. Decyduję się na spacer brzegiem morza zamiast przejażdżki autobusem. Okolica jest cudna. Pierwsi plażowicze rozkładają leżaki, smarują się olejkami, oddają słodkiemu lenistwu. To później, teraz czeka mnie Spacer Pocałunków (Passeggiata dei Baci), który zaczynam zaraz po przejściu malutkiej miejscowości Paraggi. Przeprawa przez park krajobrazowy momentami przypomina ścieżkę zdrowia, ale sceneria jest przepiękna.
Do Portofino docieram po godzinie. Miasteczko, wypełnione kamienicami w kolorze ochry, jest malutkie i urokliwe, ale w niczym nie przypomina obrazu, który miałam w głowie. Turyści kręcą się tłumnie na głównym placu, wypatrując celebrytów. Trwa szał zakupów. Bo w Portofino są tylko markowe butiki najdroższych światowych domów mody. A kostium od Chanel to przecież najlepsza pamiątka z wakacji! Gdzie ten romantyzm, którego oczekiwałam?
Na cmentarzu z panoramą
Wędruję wśród wąskich uliczek i z uśmiechem przyglądam się wiszącemu za oknem praniu. Wytworna elegancja to jedno, ale życie to życie. Zbliża się pora lunchu. Uciekam od narastającego zgiełku i udaję się do XVI-wiecznego Castello Brown, który dumnie góruje nad Portofino. Po kilku chwilach wspinaczki zostaję nagrodzona wspaniałym widokiem na zatokę, pastelowe kamieniczki i okoliczne wzgórza. Wytchnienie odnajduję też obok kościoła San Giorgio na… cmentarzu. A ten należy do niezwykłych! Jego ściany wypełnione są półkami upamiętniającymi zmarłych. Najczęściej znajdują się na nich porcelanowe zdjęcia. Warto zwrócić na nie uwagę, bo nie wszystkie są typowe. Nieopodal znajduje się taras widokowy, gdzie robię sobie chwilę przerwy.
Widzę kolejne jachty wpływające do mariny. Mimo astronomicznych cen w restauracjach, wiem że wkrótce wypełnią się one kolejnymi turystami spragnionymi atmosfery luksusu. Wszak to Portofino! I wtedy przypominam sobie słowa pewnej piosenki: „Jest długie lato w Portofino/ I dużo gości z wszystkich stron/ I strumieniami płynie wino/ Tu, w Portofino, przez całą noc”.
Przeczytaj także: Monte Carlo – splendor, szampan i Formuła 1