Anna Harasimowicz: Czym spowodowana jest wzrastająca w ostatnich latach popularność seriali i nasze od nich uzależnienie? Do niedawna nie traktowano tego typu produkcji poważnie. Dziś nie wstydzą się przyznać do uzależnienia od ich oglądania nawet młodzi ludzie. Czy jesteś uzależniony od seriali?
Daniel Szczypa: Muszę się przyznać, że w moim życiu było kilka produkcji serialowych, które wywarły na mnie tak ogromne wrażenie, że zakrawało to na uzależnienie. Oczywiście powodów mogło być wiele, od fantastycznie napisanego scenariusza, genialnej gry aktorów, po nietuzinkowy motyw przewodni. Ważnym aspektem jest też to, że tego typu produkcje stają się odskocznią od codzienności, prozy życia, a co za tym idzie problemów. To jest ten czas, kiedy przez chwilę możemy zapomnieć o szarej rzeczywistości, utożsamić się z historią i przeżyciami głównych bohaterów. Daje to nam swego rodzaju ulgę i uwolnienie od trosk. Możliwość doświadczania uczuć głównego bohatera i przeżywania ich bez konsekwencji, siedząc wygodnie w fotelu i popijając herbatę, jest dodatkowym atutem, który wzmaga nasz apetyt na więcej. Ten moment, kiedy po ciężkim dniu wreszcie wracamy do domu, włączamy nasz ulubiony serial i pod wpływem kreowanego tam świata doświadczymy kolejnego wyrzutu adrenaliny, może stać się uzależniający. Od zawsze lubiłem seriale, filmy o nieprzeciętnej, niekiedy trudnej tematyce. Lubię kino, które mną wstrząśnie, pobudzi do refleksji, wywoła skrajne uczucia. Można doświadczyć wtedy oczyszczenia i zarazem przewartościować wiele rzeczy. Obecnie wiele seriali pełni role również dydaktyczną, utożsamiając się z bohaterami prezentowanych historii, możemy uczyć się na ich błędach i nie popełniać ich w życiu. Siła takich produkcji bywa tak ogromna, że niektóre seriale stały się kultowe i już na zawsze pozostaną w naszej pamięci. Na przestrzeni ostatnich lat miałem okazję wziąć udział w kilku polskich produkcjach serialowym i miałem z tego dużą przyjemność i satysfakcję.

AH: Występowałeś i występujesz w wielu polskich serialach: „Barwy szczęścia”, „M jak miłość”, „Na dobre i na złe”, „Ojciec Mateusz”, „Na Wspólnej”, „Komisarz Alex” i innych. Aż trudno zliczyć. Spory dorobek.
DS: Można tak powiedzieć, chociaż to zawsze kwestia subiektywna. Ostatnio od jakiegoś czasu jestem na stałe w obsadzie „Barw szczęścia” i mam oczywiście z tego dużą radość. Gram tam też ciekawą postać, może nie czarny charakter, ale jestem dość nieprzyjemny, specyficzny – nie rozdaję uśmiechów i dobrej energii.
AH: Dobrze czujesz się w takiej roli?
DS: Tak, od zawsze ciągnie mnie do postaci niepoprawnych, charakterystycznych, takich…

AH: …z pazurem?
DS: Tak, chociaż publiczność chyba woli postacie dobrze ułożonych bohaterów, takiego miłego wujka, sympatycznego tatusia. Tu jest właśnie rozbieżność między tym, czego oczekuje widz, a tym co chciałoby się grać. Co innego nasze aspiracje, ambicje, a co innego rzeczywistość. Wychowałem się na kinie amerykańskim lat 90. Wtedy prezentowało ono inne wzorce. Do dziś pamiętam ten dreszczyk emocji, kiedy zasiadałem w małym puławskim kinie, tuż przed rozpoczęciem seansu. Nawet teraz, gdy oglądam hollywoodzkie produkcje, zachwyca mnie, jak z prozaicznych historii i postaci można wycisnąć niewiarygodne rzeczy i tak fantastycznie to przedstawić. Ciągle mam w głowie film „Trzy bilbordy z Ebbing”. Nie wiem, czy widziałaś?
AH: Oczywiście, widziałam. Genialna Frances McDormand!
DS: Temat wydawałoby się już tyle razy wykorzystywany w kinematografii – zaginęła córka, dramat mamy, poszukiwania. Ale ten scenariusz! Jak to zostało zagrane, jak wykreowano postaci i ich wzajemne relacje! Fenomenalne. U nas trochę mi brakuje takich filmów.
AH: Na szczęście zdarzają się rodzynki. Muszę Cię zapytać o pracę z Jerzym Skolimowskim przy filmie „11 minut”.
DS: Na pewno było to dla mnie bardzo cenne doświadczenie. Już sam fakt, że mogłem być na planie z panem Jerzym Skolimowskim… Grałem epizod, ale na planie byłem aż 6 dni. Nieduża rola, grałem windziarza. Oczywiście nakręciliśmy więcej, niż zostało po montażu, ale była to wspaniała przygoda. Piękne doświadczenie dla aktora tuż po ukończeniu studiów. Nie była to jakaś skomplikowana rola, wymagająca konsultacji z reżyserem, ale samo przyglądanie się, jak pracuje pan Skolimowski pozostanie na długo w mej pamięci. Uśmiecham się do tych wspomnień.
AH: Na szczęście mamy takie postaci kreujące wartościowe kino i budujące polską kulturę.
DS: Tak. Dla mnie nieodżałowanym twórcą, jeśli chodzi o kino ambitne i nieprzeciętne, był Marcin Wrona. Bardzo zdolny, niezwykle wrażliwy, niekonwencjonalny. Mam poczucie, że tworzył dla niszowego widza. Jego „Chrzest”, a potem „Demon”, postaci jakie tworzył, napięcie jakie budował – genialne! I tego właśnie brakuje mi w polskim kinie. Oczywiście mamy zdolnych twórców, ale często potrzebne jest jeszcze wsparcie finansowe, bez którego żadne przedsięwzięcie nie wystartuje.

AH: Wczoraj widziałam na platformie streamingowej film, który z pewnością takie zaplecze miał. Mam na myśli obraz „Fighter”, w którym grasz. Czy przygotowując się do roli trenowałeś dużo na siłowni?
DS: Nie musiałem. Zawsze lubiłem dbać o kondycję fizyczną, sprawia mi to dużo satysfakcji. Wtedy lepiej się czuję. Przywiązuję wagę do tego, jak się odżywiam, generalnie do higienicznego trybu życiu. Rzadko piję alkohol, poza okazyjnymi sytuacjami. Trenuję crossfit, chodzę do siłowni, czasem na basen. Ostatnio zaraziłem się kalisteniką.
AH: A dieta?
DS: Kilka miesięcy temu odstawiłem słodycze, nie jem pszenicy i nabiału. I czuję się dużo lepiej. Śledzę informacje dotyczące zdrowej diety i intuicyjnie dopasowuję je do moich potrzeb. Staram się jeść 3-4 razy dziennie. Przestrzegam zasad stosowania suplementów. Mam zestaw witamin, które zawsze biorę przy śniadaniu. Jest tam witamina D, kwas omega-3, kompleks witaminowy, cynk, ważny dla mężczyzn selen, no i magnez, bo piję dużo kawy. Zamiast słodyczy jem owoce, ostatnio grapefruity i ulubione awokado. Dołączyłem też więcej warzyw – marchewkę, buraki, kalarepę. Ale też nie wchodzę w skrajności – np. zero tkanki tłuszczowej. Po prostu nie wybieram junk food’u.
AH: Lubisz basen, a SPA?
DS: Bardzo lubię! Gdybym mógł, ciągle bym tam przebywał. Cenię ten moment, gdy mogę się wyizolować, uspokoić. Uwielbiam masaże, ale te proste, naturalne. Przydają się, kiedy nadwyrężę mięśnie na treningu. Jestem trochę jak kot. Lubię spokojną atmosferę relaksu. Ale zauważyłem, że w dużych SPA czuję się gorzej, bo tam pracownicy mocno kontrolują czas, pracują mechanicznie. Wolę małe SPA, gdzie ludzie angażują się w to, co robią. Muszę czuć, że nikt mnie nie popędza.
AH: Mężczyzna dbający o siebie pomału przestaje być u nas źle postrzegany, ale będąc aktorem chyba jest łatwiej myśleć o swoim wyglądzie.
DS: Też tak mi się wydaje. W każdym razie przeświadczenie, że to przede wszystkim przejaw próżności, odchodzi do lamusa. Zauważyłem też, że zaczynamy bardziej dbać o ducha. Ostatnio przywiązuję do tego większą wagę, stało się to moim celem. Skupiam się, by „być” a nie „mieć”, chociaż bez tego „mieć” czasem ciężko bywa. Ale co z tego jeśli „masz”, skoro nie „jesteś”. Jestem zwolennikiem tego, żeby wypracowywać w sobie pozytywne schematy myślenia, postępowania, bo autosugestia ma ogromną moc. Z wiekiem nauczyłem się też być bardziej wyrachowany.
AH: W zawodzie aktora to się przydaje?
DS: Zdecydowanie, ale również w życiu osobistym. Nauczyłem się bardziej dbać o swoje uczucia, a tego nie byłem nauczony w przeszłości. Nie wiedziałem, że mam prawo zawalczyć o swoje samopoczucie. Uważam też, że samo słowo egoizm jest źle postrzegane.
AH: Chcesz powiedzieć, że jest zdrowy egoizm i ten zły?
DS: Nie, jest jeden egoizm. Nie istnieje zły. Egoizm jest zawsze dobry. To dbanie o swoje potrzeby.
AH: A egoizm krzywdzący innych?
DS: To egocentryzm, czyli stawianie siebie w centrum.
AH: Dla mnie egocentryzm to bliska narcyzmowi postawa nietolerująca poglądów i postaw innych oraz chęć narzucania innym swojego widzimisię.
DS: Egoizm to działanie zawsze dobre, egocentryzm złe. Dam ci przykład egoizmu. Jesteś w związku i robisz wszystko, żeby twój partner był szczęśliwy. Więc dbasz o niego. Bo tobie na tym zależy. I to jest właśnie egoizm. Sam odkąd żyję egoistycznie, śpię spokojniej. Jest mi lżej na sercu. Dbam o siebie, co znaczy, że dbam też o osoby wokół mnie.
AH: I nie tylko o osoby. Często angażujesz się w obronę zwierząt.
DS: To, że wrzucę posty o koniach, kotach, psach, zbiórkach na operację dla zwierząt, to nic szczególnego. Nie postrzegam tego w ten sposób. To wynika ze mnie, jest moją naturalną potrzebą. Byłem ostatnio w Fundacji KTOŚ, gdzie są ocalone konie. Spędziłem cały dzień z trzynastoma końmi. Wśród nich były dwulatki i trzydziestolatki. Ich stan zdrowia pozostawiał wiele do życzenia. Większość z tych wspaniałych stworzeń zostało skazane na rzeź. Pracowały w skrajnych warunkach, maksymalnie wyeksploatowane i nagle stały się niepotrzebne. Złości mnie to strasznie. Więc jak mogę, to pomagam. Dla mnie kontakt z końmi, psami, w ogóle zwierzętami, to coś, czego nie da się opisać. One współodczuwają. Biorą, ale i oddają dwukrotnie. Ostatnio miałem taką sytuację, że spędziłem krótki czas z pewnym koniem. Był niewidzący. Staliśmy razem w bezruchu chyba z 10 minut. Byliśmy tak blisko, że prawie przytuleni i nagle przeszedł mnie dreszcz po całym ciele. Było to niesamowite. Po tym zdarzeniu poczułem, jak wszystkie napięcia ze mnie zeszły. Ten koń jakby zabrał ze mnie te emocje, oczyścił. Czułem się po tym niezwykle lekki. To było niesamowite.
AH: Czy medytujesz?
DS: Wiesz, dla mnie medytacja ma wielorakie znaczenie. Teraz tu medytujemy razem, bo rozmawiamy. Medytacja to też ćwiczenia fizyczne, umysłowe, modlitwa. Więc tak, medytuję. Modlę się, dociekam swoich uczuć, próbuję się wyciszyć, skupić, zrozumieć, albo afirmować pewne rzeczy. I stwierdzam, że to działa. Jest to kwestia bardzo indywidualna, ale cenię sobie rozwijanie świadomości. Był czas, że żyłem zbyt szybko, powierzchownie. Postanowiłem to zmienić. Uczę się żyć wolniej, doświadczać chwili, „tu i teraz”. Funkcjonujemy od wschodu do zachodu słońca, a przecież jest coś więcej – energia, która nas tworzy, buduje i nakręca. Poszukiwanie siebie mnie intryguje. Bywa, że trwa to do końca życia, ale przecież rozwój osobisty, to niekończący się proces. Powierzchowność zabija radość życia.
AH: Świat byłby chyba lepszy, gdyby więcej osób myślało w ten sposób.
DS: Może bylibyśmy lepsi dla siebie, dla zwierząt, dla świata.
Przeczytaj także: Beata Pawlikowska – kobieta metafizyczna