Szyk, styl i seksizm. Praca stewardessy w czasach Sinatry, Brando i Nixona

Autor: Agnieszka Zawistowska
18 sierpnia 2020
fot. Peter Stackpole/The Life Picture Collection/Getty Images

Atrakcyjne, młode, szykownie ubrane. Stanowiły elitę kobiet łączących w sobie cechy Miss Universe i Wonder Woman. Zwiedzały świat, poznawały sławnych i bogatych, ale też na każdym kroku stykały się z dyskryminacją i seksizmem. Mimo że praca stewardessy nie była usłana różami, niosła za sobą kiedyś taki prestiż, o którym współczesne kobiety mogą tylko pomarzyć.

Dawniej, ale nie aż tak dawno temu, stewardessy miały niemal ten sam status, co gwiazdy filmowe. Chętnie zapraszano je na przyjęcia wydawane przez znanych hollywoodzkich producentów i multimilionerów, a także na otwarcia szykownych hoteli i restauracji. Bo ich obecność dodawała splendoru każdemu wydarzeniu. Piękne, młode i niezamężne stały się obiektem pożądania dla mężczyzn i zazdrości wśród kobiet. Ich uniformy, projektowane przez znanych kreatorów mody, były idealnie dopasowane do figury, a dodatki w postaci białych rękawiczek i kapeluszy dodawały im szyku. Gdy przechodziły przez terminal, ludzie patrzyli na nie z podziwem. Nikt nie pozostawał wobec nich obojętny, co wykorzystywały linie lotnicze w swoich reklamach, pytając: „Czy twoja żona wie, że lecisz z nami?”. Stewardessy stały się ikonami glamour. Ale rzeczywistość nie zawsze była tak kolorowa. Przypomnijmy, że wykonywały ten zawód w czasach zmieniających się standardów społecznych i poprzedzających legislację praw obywatelskich. Innymi słowy, na każdym kroku stykały się z dyskryminacją i seksizmem. A mimo to nie było młodej kobiety, która nie chciałaby znaleźć się na ich miejscu.

Szyk, styl i seksizm. Praca stewardessy w czasach Sinatry, Brando i Nixona
fot. Pinterest.com

Latanie synonimem splendoru i luksusu

Początek złotej ery latania przypada na przełom lat 50. i 60. XX wieku. W tamtych czasach podróżowanie samolotem było wielkim wydarzeniem. Pasażerowie ubierali się szykownie i nawet ustawiali się do zdjęć przed wejściem na pokład. Wnętrza były przestronne i stylowe, a posiłki składały się z kilku dań podawanych na eleganckiej porcelanie i lnianych obrusach. Loty międzynarodowe mało nie kosztowały, dlatego w większości korzystali z nich ludzie bogaci oraz gwiazdy sceny i srebrnego ekranu. Wkrótce po starcie pasażerowie ruszali na drinka do baru koktajlowego, co stanowiło doskonały pretekst do zaprezentowania się w towarzystwie. O urokach latania śpiewał sam Frank Sinatra w swoim słynnym utworze z końca lat 50. “Come Fly with Me”, który wzmógł apetyt na dalekie podróże. I pracę na pokładzie.

W latach 50. zarówno Amerykanki, jak i Brytyjki miały ograniczone możliwości zawodowe. Mogły zostać nauczycielkami, pielęgniarkami lub sekretarkami. Albo wyjść za mąż. Nic dziwnego, że dziewczyny marzyły o tym, żeby wyrwać się z domu. Dzięki pracy stewardessy mogły liznąć wielkiego świata i może nawet poznać przyszłego męża, najlepiej milionera. Linie lotnicze doskonale wiedziały, jak zaapelować do ich pragnień. Ogłoszenie o pracę American Airlines brzmiało:
„Dziś rano [czeka mnie] zwiedzanie Nowego Jorku, a za około pięć godzin spotkam się z moją randką na kolacji w San Francisco”. Reklama United Airlines była bardziej wprost: „Małżeństwo jest w porządku! Ale czy nie powinnaś najpierw zobaczyć świata?”. Było to oczywiście marzeniem wielu młodych kobiet, ale konkurencja była ogromna. Pod koniec lat 50. średnio 4 kandydatki na 100 dostawały pracę. Z upływem lat ta liczba malała. W 1967 roku Trans World Airlines (TWA) przyjmowała już jedynie 3 proc. chętnych. Praca stewardessy było równoznaczna z dołączeniem do elity, dlatego nie wystarczało „tylko” być długonogą pięknością. Należało być Miss Universe i Wonder Woman w jednym.

Szyk, styl i seksizm. Praca stewardessy w czasach Sinatry, Brando i Nixona
fot. Michael Rougier/The Life Picture Collection/Getty Images

Praca stewardessy? Tylko po ostrej selekcji

Wymagania wstępne linii lotniczych w dużej mierze były takie same. Prócz rzadkich wyjątków należało być kobietą; mieć nie mniej niż 20 lat i nie więcej niż 27; mierzyć nie mniej niż 157,5 cm i nie więcej niż 175 cm wzrostu; mieć smukłą, „proporcjonalną” figurę (jak wyjaśnił kiedyś rekruter United: „Nie szukamy typu Jayne Mansfield”); w żadnym wypadku nie ważyć więcej niż 63,5 kg; zgodzić się na przejście na emeryturę po 10 latach pracy (góra w wieku 32 lat); nie być zamężną (ostatecznie można było być wdową lub rozwódką); nie mieć dzieci; i absolutnie nie być w ciąży. Bardzo ważny był też ładny uśmiech (kompletne uzębienie, bez nadmiernej ekspozycji dziąseł), otwarta postawa i umiejętność prowadzenia rozmowy przy zachowaniu „wysokich standardów moralnych”.
Przewoźnicy mieli konkretne preferencje, jeśli chodzi o wygląd swoich stewardess. Mówi się, że American i United wybierały typ dziewczyny z sąsiedztwa. Z kolei TWA i Pan Am, które latały na trasach międzynarodowych, kierowały się bardziej wyrafinowanym gustem. Pan Am, który wymagał znajomości przynajmniej jednego języka obcego, zatrudniał prawie tyle samo Europejek, co Amerykanek. Samo wykształcenie dziewcząt nie było takie ważne.

Praca stewardessy wcale nie była łatwa do dostania. Po przejściu pierwszej selekcji, kandydatki poddawane były testom psychologicznym i na inteligencję. Wysyłano je do ośrodków szkoleniowych na 6-tygodniowy kurs instruktażowy. Bywało, że szkoły miały duże problemy z bezpieczeństwem – wielu adoratorów próbowało sforsować ich mury, dlatego obiekty często przypominały obozy więzienne. Program nauczania zawierał szkolenie z zakresu bezpieczeństwa i prezencji, w tym Jak prawidłowo założyć płaszcz i Sposoby noszenia torebki (wzięte z konspektu wykładu linii United z 1964 roku). Oceniane były także postawa i sposób chodzenia. Kreowano wzór kobiety idealnej. Linie Eastern Air Lines przechwalały się, że ich centrum szkoleniowe w Miami było „najlepszą szkołą dla narzeczonych w kraju”.

Szyk, styl i seksizm. Praca stewardessy w czasach Sinatry, Brando i Nixona
fot. Alan Band/Keystone/Getty Images, Pinterest.com

Wygląd i życie prywatne pod pełną kontrolą

Atrakcyjne młode kobiety musiały sprostać wielu wymaganiom, żeby dostać i utrzymać pracę marzeń. W tym zawodzie wygląd był priorytetem i nie tolerowano żadnych odstępstw. Ścisłe wytyczne dotyczyły między innymi fryzury i makijażu. Linie lotnicze bardzo poważnie podchodziły do tego tematu. Najlepszym tego przykładem było wynajęcie Elizabeth Arden, która wprowadzała stewardessy British Overseas Airways Corporation (BOAC) w tajniki makijażu.
W trakcie szkolenia określano idealną wagę dla każdej z kandydatek na podstawie ich wzrostu i typu sylwetki. Nie było mowy o tym, żeby choć trochę przytyły, bo przed lotami odbywały się obowiązkowe ważenia. Jeśli skala pokazywała inną wartość niż w papierach, dziewczyna dostawała reprymendę i określony czas na utratę wagi. Wszystkie pracownice linii lotniczych miały obowiązek nosić pasy wyszczuplające, które zaczynały się pod biustem i kończyły na wysokości górnej partii ud. Chodziło o to, by uniform idealnie na nich leżał. Praca stewardessy wymagała przecież nienagannej prezencji. W Pan Am przełożeni przeprowadzali rutynowe kontrole, pstrykając palcem wskazującym w pośladek. Jeśli ten drgnął, dziewczynę czekały kłopoty.
Niewiele było trzeba, żeby stewardessa została zawieszona w pracy. Zbyt mocny makijaż, nieregulaminowa fryzura, odpryśnięty lakier na paznokciu. Mogły też zostać odesłane do domu za brak kapelusza, nadmierną opaleniznę lub puszczanie dymka podczas pracy. Nieraz wystarczyło mieć siniaka w widocznym miejscu.

Kontroli poddawano nie tylko ich wygląd, ale i życie osobiste. Oczekiwano, że stewardessy pozostaną niezamężne (niektóre utrzymywały swoje małżeństwa w tajemnicy), bo to czyniło je bardziej atrakcyjnymi dla męskiej klienteli. A ta stanowiła aż 80 proc. wszystkich pasażerów pod koniec lat 60-tych. United kusił mężczyzn: „Każdy [pasażer] otrzymuje [od nas] ciepło, życzliwość i opiekę. A niektórzy mogą nawet zyskać żonę”. Wśród takich szczęściarzy znaleźli się m.in. Henry Fonda i Sułtan Brunei.
Liderzy branży dostrzegli, że kobiecość jest atutem rynkowym. Już zapewnili sobie stały dostęp świeżej krwi (obowiązkowy wiek emerytalny wynosił wtedy 32 lata), teraz rywalizowali o najlepsze nazwiska w świecie mody. Wkrótce nowy styl linii lotniczych kreowali m.in. Oleg Cassini, Emilio Pucci czy Pierre Balmain.

Szyk, styl i seksizm. Praca stewardessy w czasach Sinatry, Brando i Nixona
fot. Materiały prasowe

Seks sprzedaje, seksizm niekoniecznie

Spódnice noszone przez stewardessy stawały się coraz krótsze, a zainteresowanie męskich pasażerów coraz większe. Linie lotnicze dostrzegły potencjał i poszły krok dalej. Na przełomie lat 60. i 70. większość pozbyła się szytych na miarę uniformów na korzyść minispódniczek i szortów. Paradowały w nich (i skórzanych botkach) m.in. pracownice Southwest Airlines of Texas, której motto brzmiało: „seks sprzedaje miejsca”. Nawet napoje serwowane na pokładzie miały sugestywne nazwy, takie jak Passion Punch i Love Potion. Reklamy przewoźników także stawały się coraz bardziej dosadne. W 1971 roku National wprowadził slogan, który wkrótce okrył się złą sławą (stewardessy go nienawidziły): „Jestem Cheryl [lub Linda, lub inna dziewczyna z personelu]. Fly me.” Linie próbowały zbić kapitał na dwuznacznych reklamach, co ostatecznie nie wyszło im na dobre.

Praca stewardessy już nie wszystkim jawiła się jako wspaniała przygoda. Młode kobiety występowały teraz w podwójnej roli: służącej-matki i obiektu fantazji seksualnych. Wymagano od nich uwagi i troski, równocześnie składając mało eleganckie propozycje. Niektórzy pasażerowie nie potrafili utrzymać rąk przy sobie, jakby obok darmowego alkoholu także i stewardessy były wliczone w cenę biletu.
Przywileje i poczucie niezależności w obliczu takich zdarzeń traciły blask. Pobyty w luksusowych hotelach w egzotycznych krajach czy kolacje w najwspanialszych restauracjach w Europie już nie wynagradzały ówczesnego traktowania, także przez przełożonych.
W 1972 roku dwie stewardessy Eastern Airlines, Sandra Jarrell i Jan Fulsom, pozwały linie lotnicze za dyskryminujące przepisy dotyczące wagi ciała i wyglądu. Połączyły siły z innymi kobietami, aby zwalczać wyśrubowane wymogi i seksizm w branży. Równocześnie związek stewardess, obecnie znany jako Association of Flight Attendants, toczył bitwy o lepsze warunki pracy, równe traktowanie i możliwość awansu zawodowego. Z sukcesem. Sądy federalne, opierając się na Ustawie o prawach obywatelskich z 1964 roku, zniosły w 1968 przepisy zakazujące stewardessom małżeństw i zmuszające trzydziestoletnie kobiety do przejścia na emeryturę. Dwa lata później wiele linii lotniczych dobrowolnie wycofało ograniczenia dotyczące możliwości zajścia w ciążę przez ich pracownice. A w 1971 roku Sąd Najwyższy orzekł, że przewoźnicy przy zatrudnianiu personelu nie mogą dyskryminować mężczyzn. Dzięki tej decyzji, zawód stopniowo zyskiwał większy respekt.

W tym samym czasie zmieniał się sam charakter komercyjnego latania w Stanach. Po gwałtownym wzroście liczby pasażerów w latach 1958-1965 (z 50 do 100 milionów!), przemysł przewidywał podobny wzrost w latach 70-tych. Floty zostały zaopatrzone w słynne boeingi 747 z przestronnymi, luksusowymi wnętrzami, ale nie było chętnych, żeby je wypełnić. W obliczu recesji i kryzysu naftowego przewoźnicy tracili pieniądze. Czarę goryczy przepełniła deregulacja rynku lotniczego w 1978 roku, która zapoczątkowała erę konkurencyjnych taryf. Wszelki urok, którym szczyciła się branża, zniknął. Wiele linii zbankrutowało i narodził się świat podróży lotniczych, który jest nam znany dziś. Już bez stewardess, za to z personelem pokładowym, który wcale nie musi uosabiać ani Miss Świata, ani Wonder Woman.


Przeczytaj także: Pin-up girl – ideał kobiecego piękna stworzony przez mężczyzn dla mężczyzn

O autorze

Agnieszka Zawistowska

Dziennikarka i podróżniczka z filozofią slow life. Przez kilka lat związana z „Gazetą Wyborczą”. Fanka kuchni śródziemnomorskiej, kryminałów i długich rozmów przy kawie. Autorka przewodników po Grecji i projektu Akcja Grecja, mającego na celu podpatrywanie życia i zwyczajów Greków.
zobacz więcej

Najnowsze artykuły

Monte Carlo - splendor, szampan i Formuła 1

Monte Carlo to najdroższa i najbardziej ekskluzywna dzielnica księstwa Monako. Na każdym kroku można otrzeć się o luksus.

zobacz więcej
Cesarski zabieg Kobido. Japoński masaż twarzy w SPA to podróż do piękna

Co wyróżnia Japonki? Na pewno ich piękna skóra, która kojarzy się z najwyższej jakości porcelaną. Zawdzięczają to między innymi kobido.

zobacz więcej
Kąpiele leśne i leśne SPA w japońskim stylu

Shinrin-yoku w języku japońskim to „kąpiel leśna” - w znaczeniu symbolicznym i dosłownym.

zobacz więcej
zobacz więcej

Miejsca SPA&MORE wszystkie miejsca