Aby odpowiedzieć na to pytanie, przyjrzyjmy się jeszcze jednemu raportowi, przygotowanemu przez prof. Zbigniewa Izdebskiego i jego zespół. Nosi on tytuł „Seksualność Polaków” i choć powstał w 2017 roku (nowszych edycji nie ma), to i tak obrazuje, jak w ciągu ostatniego dziesięciolecia zmieniło się w naszym kraju podejście do erotycznych zbliżeń. Jeszcze w 2007 roku 86 procent badanych przyznawało, że w ogóle uprawia seks. Do roku 2017 odsetek ten zmniejszył się do 76 procent. Co więcej, skróciła się także gra wstępna – z 21 do 15 minut. Na pytanie, dlaczego tak jest większość ankietowanych nie odpowiedziała, jak najczęściej w poprzednich latach, że wynika to z obawy przed ciążą. Jako główny powód wskazywano… zmęczenie.
Przystępujemy od razu „do rzeczy”, a seks kojarzymy wyłącznie z penetracją. Nie tak, jak w przypadku pierwszych miłości, gdy onieśmielenie, brak doświadczenia sprawiały, że wielu młodych ludzi, zanim w ogóle doszło do seksu, czas spędzało na długich pocałunkach, przytulaniach, pieszczotach, pettingu czy seksie oralnym. Chodziło o to, by się o siebie nawzajem postarać, do siebie przyciągnąć. A potem został już tylko seks rozumiany jako penetracja, bo ponoć tylko on przynosi orgazm. Wcale tak jednak nie jest i być nie musi.

Nie tylko penetracja
Rosemary Basson to kanadyjska psychiatra i seksuolożka, która w XXI wiek wkroczyła z rewolucyjną, zdawałoby się, tezą. Badaczka przez lata pracowała i nadal pracuje z parami, kobietami zgłaszającymi się do niej z kłopotami w łóżku. Na podstawie doświadczeń w swojej karierze zawodowej sformułowała tezę, że – w przypadku kobiet – cykl reakcji seksualnych wcale nie jest nastawiony na orgazm, a na przyjemność wynikającą z samego odczuwania bliskości z partnerem.
Jeśli już jednak mowa o orgazmie – choć jest on jeden, warto pamiętać, że prowadzą do niego różne drogi. Nie tylko przez penetrację, nie tylko przy „użyciu” pochwy i penisa. Kobiety mają przecież łechtaczkę – najbardziej wrażliwy ze wszystkich narządów płciowych, posiadający około 8000 zakończeń nerwowych. Wystarczy, by partner poświęcił jej więcej uwagi – pieścił za pomocą języka czy specjalnie do tego przeznaczonych gadżetów (które wyglądają jak małe wibratory, ale zdecydowanie nimi nie są – służą wyłącznie do stymulacji łechtaczki). Przy takich urozmaiceniach szczytowanie kobiety (z dużym prawdopodobieństwem) gwarantowane.
Człowiek, bez względu na płeć, ma na ciele mnóstwo obszarów, których pieszczenie może nie tyle doprowadzić do orgazmu, co po prostu sprawić przyjemność i wprowadzić urozmaicenie w życie seksualne danej pary. Lizać, dotykać, całować można przecież sutki, brzuch, a nawet płatki uszu, szyję, dłonie, stopy. Wszystkie te zabawy wcale nie muszą wymagać poświecenia większej ilości czasu niż tego wymaga „standardowy” stosunek.
Konieczny dreszczyk emocji?
Miłośniczki serialu „Gotowe na wszystko” pamiętają zapewne scenę, w której Gabrielle – kobieta bez wątpienia seksowna i bez wątpienia zdająca sobie z tego sprawę – wdaje się w romans ze swoim kilkunastoletnim ogrodnikiem Johnem. Podczas jednej z kolacji pieści pod stołem jego krocze za pomocą… stopy. Właśnie fakt ukrywania tych pieszczot przed innymi dodatkowo wywołuje w niej podniecenie. Niestety w przypadku Gabi nie skończyło się to dobrze – jej „manewr” zauważyła Susan, jednak mimo wszystko warto wypróbować tego rodzaju urozmaicenie na swoim gruncie. Przecież seks, który do końca seksem nie jest, łatwiej przejdzie niezauważony, a przy okazji dostarczy jego uczestnikom dreszczyku emocji. Pieszczoty, gdy znajomi śpią na łóżku obok w tym samym pokoju? Petting podczas wizyty w domu rodziców? Dlaczego nie! Uprawianie miłości bez penetracji jest też „wygodniejsze” do wykonania w niecodziennych miejscach. Seks oralny w ustronnym miejscu na plaży albo w samochodzie? Można się znów poczuć jak za dawnych lat albo spróbować czegoś, co zawsze chciało się zrobić, ale jakoś nie starczyło odwagi. Na przykład pobawić się w przebieranki czy w Panią i Uległego lub odwrotnie – zawsze w granicach tego, w czym osoby odgrywające obie role czują się komfortowo i na co się zgadzają.

Co zamiast penetracji?
Warto zauważyć, że choć wydaje się, że seks jest jeden – właśnie ten rozumiany jako penetracja – nie bez przyczyny mówimy też o „seksie hiszpańskim”, „seksie oralnym”, „seksie analnym”, a także o footjobyach czy rimmingach. Co oznaczają mniej znane z tych pojęć?
Seks hiszpański to pieszczenie penisa poprzez pocieranie go między piersiami kobiety. Wbrew pozorom, biust nie musi być duży – małe piersi podtrzymywane i skierowane do środka przez ich „właścicielkę” też sobie poradzą. Z kolei seks po angielsku zawiera elementy zabawy w Pana/Panią i Uległego/Uległą. Nie zapominajmy o fistingu i fingeringu, czyli pieszczeniu pochwy za pomocą umieszczenia w niej całej dłoni bądź palców. Zagadkową nazwą, której znaczenie można sprawdzić w praktyce jest natelizm – umieszczenie penisa między pośladami kobiety. Zdecydowanie nie mylmy tego z seksem analnym – to po prostu pieszczoty odbytu „przy użyciu” członka. Pozostając w tym kręgu zainteresowań wspomnijmy też o rimmingu, czyli lizaniu odbytu partnera. Coś jeszcze? Może handjob lub footjob, czyli pieszczenie penisa za pomocą ręki lub stopy. Jeśli komuś nadal jest za mało, warto skusić się na wzajemną masturbację, wypróbować dostepne w sklepach online gadżety, wśród których znaleźć można specjalny przysząd do dawania klapsów, ale i… miziania całego ciała. Dla mniej odważnych pozostaje stary, ale jakze dobry masaż – przy użyciu specjalnych świec czy topiącej się czekolady. Przecież to też wspaniała przyjemność.
Seks bez seksu, bez penetracji może stanowić w pełni satysfakcjonujące uzupełnienie bądź alternatywę dla tej formy miłości, którą uprawiamy na co dzień. Zerwanie z nudą w sypialni nie musi wymagać wielkich nakładów czasu i energii – przecież nawet miłosny SMS czy wysłane ukochanemu niegrzeczne zdjęcie pozwalają nawzajem pobudzić się seksualnie zanim w ogóle do tego seksu dojdzie.
Przeczytaj także: Orgazm u kobiety? Najpierw szczytuje i relaksuje się mózg, później przyjemność odczuwa ciało