
Za przyjacielskimi spotkaniami zimowymi niejednokrotnie tęsknimy cały rok, ale niektóre zawodowe zobowiązania spędzają nam dziś sen z powiek. Rozumiem wszystkich, którzy na czas firmowej imprezy wigilijnej najchętniej zakopaliby się w gawrze i poczytali Tokarczuk. Nie zawsze usilnie tworzona przyjazna i rodzinna atmosfera służbowych obchodów świąt, osiąga zamierzony efekt towarzyski (choć i są wyjątki). Przede wszystkim dlatego, że jest sztucznie kreowana w firmach o liczebności małych miast.
Urok małych uroczystości
Bardzo lubiłam spotkania wigilijne w pracy rodziców. Dlatego, że choć odbywały się w dużych firmach, były kameralne, celebrowane w obrębie działów, wśród ludzi, którzy najczęściej bardzo się lubili i tworzyli zgrane zespoły. Jak wiadomo, w każdej gromadzie znajdzie się zakała, ale dawniej wiązano się z jednym zakładem pracy na długie lata, co pozwalało w naturalny sposób „wykruszać się” niepasującym do klimatu miejsca osobom. Dziś pracę zmieniamy często i jakoś więcej wokół nas karierowiczów, podstawiaczy nogi, ze źle pojętą ambicją zawodową i brakiem moralnego kręgosłupa. A na atmosferę służbowych spotkań wpływ mają wszyscy pracownicy oraz to, co ze swoją aurą wnoszą.
Na atmosferę służbowych spotkań wpływ mają wszyscy pracownicy oraz to, co ze swoją aurą wnoszą.
Do pracy z teczką i prodiżem
W dzisiejszych czasach, w których fikcja literacka Lema staje się rzeczywistością, może zabrzmi to jak herezja, ale dawniej służbowe „śledziki” przygotowywano samodzielnie. Jadło nie pochodziło z firmy cateringowej. Potrawy rybne, kompot z suszu i makowiec przynoszono do biura w prodiżach, słojach i kamionkach. Zabawne, że dziś uczą nas, jak stosować naczynia wielokrotnego użytku. Wczesnym popołudniem, w biurach o wystroju podobnym do scenografii z filmu „Rewers” Borysa Lankosza, zbierano do szuflad wszystkie papiery, drewniane stemple, poduszki z tuszem. Odsuwano maszyny do pisania oraz teleksy pod ścianę, a na biurka wjeżdżały śledzie pod pierzynką, galarety rybne z wymyślnym garnie i sałatki ziemniaczane ze szczypiorem. Wszystko pyszne, przygotowywane przez gospodynie, które miały czas na zakupy i gotowanie, ponieważ pracowały w biurze (o zgrozo!) 8 h dziennie.
Korków na ulicach nie było i każdy mieszkał w szczupłych granicach miasta, dzięki czemu przemieszczał się z domu do pracy sprawnie. Kto miał zrealizowany talon na „malucha”, na służbowym spotkaniu wigilijnym próbował unikać domowej roboty dzięgielówki. Elegancko ubrane panie na szpileczkach, praktycznie nie kosztowały napojów wyskokowych, ponieważ czekał je bogaty plan przedświątecznych zadań i obowiązków. „Oj, ja tylko powącham kieliszek i już mi nalewka do głowy uderza. Tak więc mi panie Kaziu proszę nie nalewać. No dobrze, ale tylko pół, tak symbolicznie, bo jeszcze muszę dziś namoczyć śledzie i uprać firany”. Opłatkiem łamali się wszyscy – i kierownik działu, i sekretarka, i pani sprzątająca oraz kawiarka. Jeśli wśród radości oraz wesołych opowieści znalazł się czas, następowała wymiana śledzików między działami.
Mordory i imprezy-mordownie
Dziś często służbowy „śledzik” to coś zupełnie innego. Najmniejszy kłopot to godzinne spotkanie w ciągu jednego z ostatnich dni pracy przed świętami, gdzie wręczone zostaną dyplomy przodownikom zakładu i świąteczne paczki z piernikami. Ale i tak trudno się skupić na uroczystości, bo mimo, że pracujesz ponad 8 godzin dziennie, pracy przed tobą jeszcze moc, prezenty niekupione, catering na święta niezamówiony, dzieci z przedszkola znów musi odebrać sąsiadka. Ale jest jeszcze gorzej, gdy firma bogata i chce do końca roku wydać pieniądze z funduszu reprezentacyjnego. Może opis karykaturalny, ale z obserwacji moich zbieram esencję. Po 10-godzinnym dniu pracy dostajesz atrakcyjny prezent w postaci zaproszenia na firmowe spotkanie wigilijne. Nie w siedzibie, lecz w ośrodku szkoleniowym pod miastem, bo sali mieszczącej wszystkich pracowników firma nie posiada. Dzwonisz do żony, że wrócisz później. Zmęczenie wychodzi każdym porem i nawet jeśli miło jest wśród kilku ulubionych kolegów spędzić swobodny wieczór, to i tak jest to wymuszone. Koniec roku to często w biurach sądny okres, więc w sumie miło, że zarząd chce wynagrodzić trud. Tak więc jedziesz wozem, ale wracasz pod wozem.
Koniec roku to często w biurach sądny okres, więc w sumie miło, że zarząd chce wynagrodzić trud.
Opłatek jak barometr
Czasem myślę, że „śledzik” w mniejszym gronie nie był złym pomysłem. Może wyznacznikiem odpowiedniej frekwencji powinna stać się świeżość opłatka? Jeśli do ostatnich złożonych życzeń jest w miarę sztywny, liczebność jest słuszna. Jeśli mdleje w naszych palcach i zaczyna smętnie zwisać, przekroczyliśmy granicę. A i tak, jak wiadomo, każdy z każdym się dziś nie łamie. Do wiceprezesa nie podejdziesz z życzeniami, bo wezwie ochronę. Przecież na oczy cię nie widział i pomyśli, że to zamach. To, że przeczytał twój wynik rocznych zysków w jednym z bezimiennych okienek Excela, nie znaczy, że jesteś „dodany do znajomych”. Ta tabela to cała wasza relacja.
W sumie i tak dobrze, gdy tradycja, jaką jest opłatek, przetrwa w firmie nie tylko w nazwie imprezy. W wielu miejscach w ogóle do takich fanaberii nie dochodzi. Są przekąski zimne, potem ciepłe, z boku stół wiejski i alkohole. Z godziny na godzinę krawaty zaczynają coraz bardziej skosem się układać na bezwiednie rozpinających się koszulach. Piją wszyscy, nawet szpilki ostro piją, a dźwięki rozmów podnoszą się zagłuszając Binga Crosbiego i Luisa Armstronga. Szczęśliwy ten, kto postanowił (i zrealizował!) przed firmowym śledzikiem: nie spoufalać się zbytnio z mniej bliskimi współpracownikami; trzymać fason; nie pić, a nawet jak już – tylko symbolicznie – to później nie tańczyć, nie żartować, nie tweetować, nie zamieszczać postów, relacji, storiesów i bumerangów. Internet jest bezlitosny. Jedno kliknięcie może nas dużo kosztować, a i wątpliwa sława będzie się za nami ciągnęła co najmniej przez rok. Wtedy cała nadzieja tylko w tym, że na następnym spotkaniu wigilijnym ktoś nas zdetronizuje.

Niełatwo być szefem
Oczywiście obowiązek organizacji spotkań wigilijnych to również niełatwa sztuka. W końcu szefowie też nie muszą z radością o nich myśleć. Niektórzy zwierzchnicy wolą dawać wolne pracownikom w ich dzień urodzin, aby nie robili imprez w swoim dziale i tym samym nie wprowadzali atmosfery rozprężenia. Podobnie zatem myślą o wewnętrznych „śledzikach”. Jednak wydaje mi się, że kameralne spotkania świąteczne mają swój urok i jednoczą. Gdybym była szefem dużej korporacji, wolałabym towarzyszyć przy rozwożeniu świątecznych paczek do każdego z departamentów. Prezenty ucieszą wszystkich a i łatwiej poznać w ten sposób firmę, w której się pracuje, czyli LUDZI. Excel w tym nie pomoże.
Przeczytaj także: Przeżyć święta i nie zwariować
