Przesilenie wiosenne
Felieton Jowity Budnik
Sezon, który właśnie się rozpoczął budzi we mnie mieszane uczucia. Sama nie wiem, czy się cieszyć, czy narzekać.
Z jednej strony dni są coraz cieplejsze, słońca coraz więcej, przyroda budzi się do życia, codziennie zaskakując nowymi pączkami, listkami i kakofonią ptactwa o czwartej nad ranem. Z drugiej, tym gorzej znoszę mroźne noce i krupę śnieżną. Niby żyć się chce i perspektywa majowych spacerów aż odurza, ale jak tu przetrzymać przesilenie wiosenne, żeby do tego maja w ogóle dotrwać?
Ciśnienie tak niskie, że powinny od niego raczej boleć kostki, niż głowa (tak, ja też kiedyś nie rozumiałam, co to meteopatia i skąd starsi ludzie wiedzą, że zbiera się na deszcz, albo będzie halny, a teraz, jakimś cudem, wszystko to już ogarniam), spać się chce na okrągło, a poziom energii mam mniej więcej taki, jak w akumulatorze malucha zakopanego na zimę pod śniegiem.
Ciągle muszę uważać, żeby przypadkiem gdzieś nie przysiąść na chwilę, zwłaszcza, kiedy się śpieszę, bo może zabraknąć mi czasu na zebranie sił, żeby się potem podnieść. Podejrzewam, że nawet gdybym potknęła się przypadkiem i gdzieś upadła, wolałabym się raczej zdrzemnąć, niż niepotrzebnie wstawać. Ponieważ jednak, mimo wszystko, wieczna ze mnie optymistka, postanowiłam poszukać sposobów, które postawią mnie na nogi i jakoś oszukają organizm, że już można, ba! – nawet należy, cieszyć się wczesną wiosną.
Na pierwszy ogień: detoks
Może sama bym tego nie wymyśliła, ale od kiedy jeździmy z kolegami po Polsce ze spektaklami Teatru Gudejko „Nerwica natręctw”, spędzamy ze sobą mnóstwo czasu i razem chodzimy na posiłki. Siłą rzeczy widzę, co oni jedzą. A zwłaszcza kiedy nie jedzą, tylko się oczyszczają. Poznać ich wtedy można po profesjonalnych, chłodzących torbach, w których, zamiast pojemnych pudełek, tkwią niewielkie butelki albo słoiczki. W miejsce śniadania zielona zawiesina, zamiast sałatki pomarańczowy płyn, potem żółty w porze lunchu, a na obiad różowy koktajl. Przed snem oczywiście już tylko bezbarwna woda.
Co prawda na własne oczy widziałam, jak przy wspólnym stole silna wola pryskała, jak bańka mydlana, i zamiast soku z buraka w detoks wkradał się dorsz, albo i cielęcina, ale nie będę zdradzać publicznie tajemnic moich przyjaciół. Ups…
W ramach mojego prywatnego detoksu na razie zamieniłam tylko niezdrowe napoje gazowane na świeżo wyciskane soki i pomyślałam, że to super sprawa na dobry początek. Do tego dużo, dużo warzyw, mnóstwo kiełków plus nowalijki, zero cukru i wiara, że taka wiosenna dieta zapewni mi odpowiedni zastrzyk energii. Oczyma wyobraźni już widziałam, jak mój organizm zdrowszy i zdrowszy każdego dnia, aż podskakuje z radości. Za to w realu, niestety, spać mi się chce z dnia na dzień coraz bardziej.
No i skoro już wczesna wiosna, to trzeba się ruszyć na poważnie!
Wybrać się do lasu, na spacery i marsze, na minimum godzinę dziennie. Od samego myślenia o tym zrobiło mi się ciepło na sercu, a pies, któremu zdradziłam mój szałowy plan, ucieszył się jeszcze bardziej. Ach, jak będziemy śmigać, ja i on (a właściwie ona) po tych leśnych duktach, po zbudzonych do życia ostępach, podziwiając dziką przyrodę i napotkane po drodze stworzonka. Pierwszego dnia ruszyłyśmy dziarsko i już w połowie drogi zerwał się wiatr, który w ciągu kilku minut przywiał czarne, burzowe chmury, z których sypał najpierw grad, a potem taki śnieg, że ja dziękuję. Wyglądałam jak człowiek lodu, który zgubił swojego mamuta, a nie pani wiosna. Postanowiłam, że następnym razem wybiorę się do lasu w maju. W drugiej połowie maja, tak jakoś po 14-tym.
Ostatecznie uznałam, że nie ma się dokąd śpieszyć, ani robić nerwowych ruchów, żeby przyrodę poganiać. Wiosna na dobre i tak przyjdzie, niezależnie od moich wysiłków, a ja któregoś dnia po prostu zerwę się rano rześka i pełna energii jak skowronek. Na razie jednak powinnam pogodzić się z tym, że stary niedźwiedź mocno śpi i na pewno nie wolno budzić go bez powodu zbyt wcześnie. Aby do maja!
Przeczytaj także: Brzydka płeć