Postanowienia noworoczne, czyli przed północą
Felieton Jowity Budnik
Z nie do końca zrozumiałych powodów ludzie uznają, że okres przełomu lat, zwany potocznie Nowym Rokiem ma magiczne właściwości i że jeśli akurat w TYM momencie coś sobie obiecają, to na pewno się spełni.
A przynajmniej należy podjąć próbę odmiany swojego dotychczasowego nieidealnego życia i dokonać szybkiej metamorfozy z Kopciuszka w księżniczkę. Z całym pakietem premium – urodą, zdolnościami, wdziękiem, smukłą sylwetką, modną szafą, majątkiem i księciem na dokładkę. W takim przekonaniu utrzymują wszystkich wokół dziesiątki artykułów i publikacji ukazujących się w grudniu, które dowodzą, że bez postanowień noworocznych ani rusz. A dla tych bardziej niezdecydowanych prezentuje się ich żelazne zestawy (rzucić nałogi, schudnąć, lepiej zarządzać czasem, nauczyć się języka obcego), wymieszane z mniej banalnymi propozycjami (skoczyć na bungee, obejrzeć 10 filmów sprzed 1960 roku, założyć bloga i więcej myśleć o seksie).
Do moich ulubionych „postanowień” należą takie, których realizacja nie bardzo zależy od samych zainteresowanych – znajdź miłość życia, popraw relacje z teściową, czy spraw, żeby ludzie w pracy inaczej na Ciebie spojrzeli. A jeszcze na koniec wygraj miliony w „totka”… Jasne, już się robi! Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Postanowienia noworoczne muszą mieć odpowiednią formę
Do tego panuje terror przestrzegania żelaznej zasady, żeby postanowienia noworoczne formułować wyłącznie w sposób pozytywny. Żadne tam „rzucę palenie”, tylko „zadbam o zdrowie”, absolutnie zapomnij o „nie będę się tak późno kładła”, masz „wcześniej chodzić spać, żeby cudownie się wysypiać” i tak dalej. Co prawda nie wiem, jaka jest różnica między „nie będę jadła czekolady”, a „czekolada nie będzie mi już do niczego potrzebna”, ale podobno zasadnicza. W każdym razie to drugie zaklęcie ma działać bez zarzutu, a delikwentka zbombardowana miłością własną i radością płynącą z przemiany ma trwać w szczęściu, jak odczarowana księżniczka w krainie jednorożców.
Styczeń wypada spędzić na siłowni
Ten trend dokonywania gwałtownych remanentów w życiu szczególnie widać w kilku miejscach. Początek stycznia jest okresem, kiedy siłownie przeżywają prawdziwe oblężenie nie dlatego, że kilkoro stałych bywalców postanowiło intensywniej rozprawić się z efektami świątecznych nadwyżek kalorii, tylko dlatego, że swoje świeże karnety (całoroczne, ma się rozumieć) aktywowali nowi. Choć chyba lepiej byłoby powiedzieć noworoczni. Łatwo ich rozpoznać: mają wszystko pachnące i szeleszczące, dopiero co rozpakowane ze świątecznych podarków, a do tego nie wiedzą, gdzie jest szatnia, ani jak uruchomić bieżnię. I żeby nie było – nie naśmiewam się z początkujących czy chęci „wzięcia się za siebie”. Bardziej niezrozumiałe jest dla mnie, że wszyscy odczuwają tę nieodpartą potrzebę ćwiczeń akurat w styczniu. Zresztą u znakomitej większości ta potrzeba kończy się także w… styczniu.
Postanowienia noworoczne wymaganiami otoczenia
A skąd to wszystko się bierze? Z presji. Z wygórowanych oczekiwań. Z konieczności porównywania się ze wszystkimi wokół. Z przekonania (często sączonego nam do ucha już od najmłodszych lat), że na pewno można być jeszcze lepszą, bardziej się postarać, zrobić więcej, doścignąć idealną koleżankę. Że bycie zwykłą, przeciętną i normalną odbierze nam szansę na prawdziwy bal.
Czy Supermenka to Ty?
W monodramie autorstwa Doroty Maciei zatytułowanym „Supermenka”, od kilku lat gram jedną z moich ulubionych bohaterek. Monika, kobieta w średnim wieku i w samym centrum życiowego kryzysu, próbuje na nowo poukładać swój świat. Przedefiniować związki z ludźmi, odpowiedzieć sobie, co jest dla niej najważniejsze, przejrzeć się w lustrze swoich sukcesów i porażek. Jednym słowem wyjść obronną ręką z beznadziejnej sytuacji, gdy wokół życiowe tsunami pochłonęło już prawie wszystko, na czym jej do tej pory zależało. W sztuce pada bardzo znamienne zdanie, które Monika wygłasza, kiedy naprawdę nie ma już siły brać się z życiem za bary: „Dlaczego wszystkich przyzwyczaiłam, że o mnie to się nie trzeba martwić, że sama sobie ze wszystkim dam radę?” Brzmi znajomo?
Postanowienie noworoczne na miarę
Proponuję więc, żeby na nadchodzący Nowy Rok uczynić tylko jedno, jedyne postanowienie: w 2019 będę dla siebie dobra! Będę się czasem rozpieszczać, nie zapomnę o masażach i ulubionych zabiegach SPA, zadbam o swoje potrzeby. Nie dołożę kolejnych obowiązków, na które nie mam ochoty, do i tak zbyt długiej ich listy. Posłucham własnych pragnień i nie będę się ganić z byle powodu, bo leżenie na kanapie z książką to nie zbrodnia, nawet jeśli dom akurat nie lśni. I zapiszę się co najwyżej na salsę, zamiast na kurs wypełniania PIT-ów dla opornych. A że, w związku z tak frywolnym podejściem do życia nie opanuję chińskiego, nie schudnę tyle, ile powinnam, no cóż… Od czegoś przecież będzie 2020!
Przeczytaj także: Brzydka płeć