Być może tęsknota za starymi serialami to trochę tęsknota za starym światem. Pamiętam czasy, kiedy goście wpadali do domu bez zapowiedzi, w kuchni zawsze ktoś pił kawę, a wspólny, grupowy wyjazd nad jezioro organizowało się spontanicznie – rano. W takiej rzeczywistości żyli moi rodzice. I w takiej rzeczywistości, jako dziecko, spodziewałam się żyć. Cóż, czasy spłatały nam figla, wszyscy żyjemy szybciej, bardziej celowo, komunikacja przeniosła się do sieci. Przywykłam już, że weekendowe spotkania muszę umawiać w poniedziałek, a na beztroską kawę z koleżanką umawiamy się czasem przez miesiąc – wciskając spotkanie między moją lekcję baletu a jej nadgodziny. Tymczasem ten stary świat, świat mojego dzieciństwa, mam na wyciągniecie ręki. Wystarczy, że włączę telewizor i oddam się chwili beztroskiego eskapizmu.
I tak, w trakcie tej przymusowej kwarantanny, co wieczór robię sobie domowe caramel macchiato i włączam jeden lub dwa odcinki Pełnej Chaty. Serial kręcony był pod koniec lat 80, w zupełnie innej rzeczywistości społecznej i estetycznej. Początkowo możecie mieć wrażenie, że fabuła jest kanciasta, gra aktorska płaska i niestrawna, a wnętrza tandetne. Wszystko to trochę prawda ;). Każdy odcinek kończy się sceną wzruszenia i wielkiej rodzinnej miłości. W serialu nikt nie ma prawdziwych kłopotów: wszyscy są piękni, mieszkają w luksusowym domu w najlepszej dzielnicy San Francisco, a codzienne jedzenie burgerów i słodkich płatków śniadaniowych nie wpływa na na problemy z dopięciem paska. Tylko co z tego?

Zdecydowanie bardziej lubię świat oglądany przez różowe okulary w retro serialach niż na profilach instagramowych. Zamiast wysprzątanych, designerskich wnętrz, grzecznych dzieci, szuflad pełnych kosmetyków i eventów (na które nie mam zresztą czasu i ochoty) , oglądam świat, w którym najważniejsze są ludzkie relacje, ciepło, wzajemna sympatia i uczciwość. Nie przeszkadzają mi lukrowane dialogi i przyjaciele, którzy zawsze mają czas. Po pierwsze dlatego, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że włączam sobie coś w rodzaju wieczorynki dla dorosłych (na instagramową rzeczywistość zdarza mi się nabierać), po drugie dlatego, że każdy czasem potrzebuje odrobiny eskapizmu. Szczególnie teraz, w trudnym okresie kwarantanny, mój mózg jak nigdy cieszy się z obrazów świata, w którym wszystko działa.
Zresztą, czy naprawdę wstydzimy się przyznać sami przed sobą, że wolimy to co ładne i dobre od brzydoty i zła? Dziwi mnie, że większość pisanych dzisiaj scenariuszy epatuje takim turpizmem. Siedzimy przed telewizorami, oglądamy wylewające się na ekranie flaki, słuchamy przekleństw, kibicujemy gangom narkotykowym ,a później dziwimy się, że jesteśmy zdenerwowani, kłótliwi i nie możemy spać. Zobaczcie co się stanie z Waszym nastrojem po obejrzeniu ludzi, którzy się przytulają, mówią, że są z siebie dumni, jedzą razem posiłki i rozmawiają. Gwarantuję, że zdziwicie się, jak dobrze to na Was działa!
