Brzydka płeć
Felieton Jowity Budnik
Kiedy byłam w pierwszej ciąży (nie, to nie będzie felieton o stanie błogosławionym, ten zostawiam na później), bardzo długo trwałam w przekonaniu, że urodzę syna. Obeznane z tematem koleżanki, ludowe przesądy, oraz wszelkie magiczne znaki na niebie i ziemi, wskazywały na potomka.
Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się, czy wolałabym mieć chłopca, czy dziewczynkę, ale skoro sprawa wydawała się przesądzona, przyzwyczaiłam się do myśli, że na świat przyjdzie dziecko płci męskiej. A ponieważ, jak to często bywa, koleżanki nie miały racji, przesądy okazały się stekiem bzdur, a ja przypomniałam sobie, że w magię nie wierzę ani trochę, zostałam matką córki. A potem, po kilku latach, podwójną matką córek.
Pogodziłam się bez żalu z myślą, że syna jednak mieć nie będę, przynajmniej w prawdziwym życiu. Bo większość moich filmowych dzieci (od „Placu Zbawiciela” począwszy, przez „Papuszę”, „Obietnicę”, „Tarapaty”, na „Cichej nocy” skończywszy), to jednak byli chłopcy.
Pomyślałam nawet…
… że może dobrze się stało nie ominą mnie wspólne wyprawy na ciuchy, plotkowanie o modzie, czy urodzie, siedzenie razem w algach, z plasterkami ogórka na powiekach i inne dziewczyńskie przyjemności, które mogą łączyć pokolenia matek i córek. Nie żebym sama była pierwsza w kolejce do takich atrakcji, ale przynajmniej hipotetycznie miałam szansę zrealizować je z moimi dziewczynami.
I właściwie dopiero niedawno uświadomiłam sobie…
… że gdybym tylko chciała, dokładnie to samo mogłabym robić z synem. Chłopaki przecież nie musza już potajemnie podkradać swoim siostrom, czy dziewczynom odżywkę do włosów, bo wracają od barbera zaopatrzeni w olejki, pomady, balsamy i kosmetyki do repigmentacji. Półki w drogeriach z pielęgnacją dla panów ciągną się coraz dłuższymi rzędami. Manicure robią co tydzień, a nie tylko raz w życiu, przed ślubem, żeby ładnie wyglądała dłoń z obrączką na zdjęciu. Używają maseczki do twarzy i płatki pod oczy (na wszelki wypadek, żeby nie nadwyrężać poczucia własnej męskości, kupują maski z węgla, sadzy i gliny, a płatki ze złotem, jakby wyjęte wprost z indiańskich rytuałów). Nawet tatuaże, kiedyś robione „na twardziela” i potem noszone nonszalancko, a co za tym idzie blaknące przez całe życie, teraz pielęgnują, nawilżają i chronią przed słońcem oraz utratą koloru.
Wszystkie szanujące się SPA…
…i farmy piękności maja specjalne usługi dla panów, a męska obecność jest tam tak powszechna, ze dziewczyny które chcą pochichotać w nieskrępowanej atmosferze – wiadomo: średnio twarzowe szlafroki, siateczka na włosach, i czerwona cera po zabiegu, to nie jest wymarzony look na spotkanie z płcią przeciwną – muszą specjalnie umawiać się z koleżankami na ladies days.
Skończyły się czasy, kiedy w dziale z konfekcją dla panów leżały wyłącznie bure worki z rozpaczliwymi zygzakami, albo ohydnymi ciapkami, podpisane „sweter męski wzorzysty”. A buty, choć kupowane raz na pięć lat, zawsze miały ten sam fason i nieśmiertelnie były brązowe na co dzień i czarne w wersji odświętnej. Dziś faceci mogą chodzić ubrani tak kolorowo jak zechcą, mnogość krojów i wzorów przeznaczonych dla nich przyprawia o zawrót głowy, a męskie dodatki i biżuteria potrafią rzucić na kolana niejedną szafiarkę. Brzydka płeć przestała być brzydka.
Skąd to wiem?
Bo ktokolwiek wchodzi do naszego domu ma szanse natknąć się na niezliczone liczby par butów, we wszystkich kolorach tęczy: bladoróżowe, błękitne, pomarańczowe, morskie, amarantowe, kwieciste, w subtelna kratkę i kontrastowa pepitkę. Ale wcale nie dlatego, ze mieszkają tu trzy dziewczyny, u nas zdecydowanie króluje klasyka. Te najbarwniejsze buty, o których wspominam, są w rozmiarze 45 i należą do mojego męża.
Przeczytaj także: Przesilenie wiosenne