Kim jest Basia Szmydt i jaką historię niesie?
Basia Szmydt to zupełnie normalna dziewczyna, która kilka lat temu wymyśliła sobie, żeby zostać blogerką. Ta praca jawiła mi się jako praca marzeń. Nie myliłam się. Od siedmiu lat realizuję się w niej w 100 %. Kocham życie i cieszę się nim każdego dnia, o czym opowiadam i co pokazuję za pomocą zdjęć na moim blogu. Mam się za szczęśliwego i spełnionego człowieka. Włożyłam dużo pracy w to, żeby dziś się tak czuć.
Pracujesz, jesteś mamą dwóch synów, żoną i specjalistką od cieszenia się drobiazgami na pełen etat. Czy to wszystko da się ze sobą połączyć i dobrze zorganizować?
To „cieszenie się drobiazgami” to zdanie wyjęte ze strony „O Mnie” na blogu. Muszę w końcu edytować ten opis, który dodałam na stronę lata temu, bo to cieszenie się drobiazgami wraca do mnie jak boomerang (śmiech) Ale tak naprawdę to taka właśnie jestem – cieszą mnie drobiazgi. To z nich przecież składa się nasze dobre życie. A wracając do pytania: da się to połączyć, choć prowadzenie bloga i social mediów wymaga naprawdę wiele czasu. Kiedy dzieci były malutkie, a mój mąż pracował za granicą to ta rodzinna codzienność była moim priorytetem. Jednak to na niej, na łapaniu tych codziennych, zwykłych chwil w kadry, na autentycznych opowieściach z życia zbudowałam swojego bloga. Od tego się zaczęło. Dałam się poznać jako zwykła dziewczyna z sąsiedztwa i zmieniałam się, dorastałam wraz z moimi czytelniczkami. Razem się zmieniałyśmy. To, co sprawdza się u mnie, to organizacja, systematyczność i zapisywanie wszystkiego na kartkach. To, co kuleje, to mieszanie się życia codziennego z pracą. Te dwa aspekty mocno u mnie na siebie zachodzą i czasem to męczy. Cały czas staram się to ulepszyć i wdrożyć jakiś system praca – dom. Jednak blogowanie to kreatywne zajęcie i wena nie zawsze przychodzi w godzinach wyznaczonych na pracę. Ale i tak uważam, że mam najfajniejszą robotę pod słońcem i nie zamieniłabym jej na żadną inną. Dobrze, że sobie kiedyś tego bloga wymarzyłam. Blog dał mi taki ogrom możliwości i tak bardzo mnie rozwinął w wielu aspektach, że dziś moja głowa puchnie od następnych pomysłów na biznes (z blogiem związanych). Mam nadzieję, że wcielę w życie chociaż ich część.
Życie proste, nieskomplikowane = życie lepsze?
Dla mnie tak. Za dużo kombinujemy, zbyt wiele na co dzień analizujemy. Ciągle za czymś gonimy, ciągle wydaje nam się, że za mało mamy i przede wszystkim wciąż odkładamy wszystko na później. A później może nigdy nie nadejść. Często o tym zapominamy. Że dane nam jest tu i teraz. Ja lubię upraszczać, lubię w sobie tę radość z tego, co mam, z tych drobiazgów, z tego gdzie jestem dzisiaj, z pysznego jedzenia, uśmiechu moich dzieci, ulubionej muzyki w radiu, gości przy stole. Mam głowę pełną marzeń, ale nie gonię za nimi za wszelką cenę. Mam w sobie spokój i ten spokój pozwala mi te marzenia realizować. Mówiąc jeszcze prościej – dobrze jest w sobie odnaleźć tę pokorę, która sprawi, że będziemy każdego dnia wdzięczni za to, co mamy. Ja naprawdę mam za co dziękować. W każdym poście do tego samego namawiam moje czytelniczki.

Bloga prowadzisz już kilka lat, ale czy od początku miałaś w planach rozpędzić go i przeobrazić do formy zarobkowej tak, by prócz przyjemności, stał się również Twoją pracą?
Kiedy zaczynałam blogować siedem lat temu, nie myślałam o tym, żeby zarabiać. To z resztą chyba wtedy nie było jeszcze tak oczywiste, by na blogowaniu zarabiać. Robiłam codziennie mnóstwo zdjęć i bardzo chciałam pisać. Dlatego powstał blog. Byłam na macierzyńskim i to była moja odskocznia. Myśl o tym, żeby zarabiać pojawiła się później. Obserwowałam innych w branży i zastanawiałam się dlaczego oni mają kampanie reklamowe, a ja nie. Co jest ze mną i z moim blogiem nie tak? To przyniosło mi sporo frustracji. W pewnym momencie postanowiłam być ze sobą uczciwa. Zadałam sobie pytanie, czego tak naprawdę chcę, co sprawia mi przyjemność i czy rzeczywiście daję z siebie wszystko? I w ten oto sposób uznałam, że nie chcę wracać do korporacji, ale być więcej w domu z dziećmi. Przestałam obserwować sukcesy innych i wzięłam się ostro do roboty. Zaczęłam budować jeszcze mocniej moją markę osobistą, uwierzyłam w swój styl, tworzyłam wartościowe treści i krok po kroczku zyskiwałam coraz większe grono zaangażowanych czytelników. Od samego początku byłam autentyczna, nie poszłam drogą na skróty i włożyłam naprawdę dużo pracy w to, żeby marki, które cenię chciały pokazać się na moim blogu, być częścią mojego stylu życia i zapłacić mi za tę obecność. Włożyłam ogrom pracy w to, żeby dziś być tu, gdzie jestem. Ale bardzo dużo tej pracy jeszcze przede mną. Chciałabym, żeby doba czasem była dwa razy dłuższa. Blogowanie to praca na cały etat. Wymyślanie i tworzenie treści, edytowanie zdjęć, korespondencja z klientem, z którym współpracujesz, i z którym nierzadko wymieniam ponad 100 maili, żeby dopracować szczegóły. Dbanie o pozycjonowanie w Google, o dobre praktyki SEO, o kanały social media, nagrywanie filmów, ich obróbka, montaż, sam pomysł na nie. I wreszcie czytelnicy – korespondencja z nimi, odpowiadanie na wiadomości, na komentarze, angażowanie się w akcje charytatywne. To jest naprawdę sporo pracy, głównie przy komputerze. Odbiorca czyta mój tekst 2-3 minuty, ja tworzę go czasem 2 – 3 dni. Obejrzenie vloga zajmuje kilka minut. Jego stworzenie kilka dni. Przyjemna, ale i angażująca praca, która jednak mi się opłaca. Bo o tym również należy powiedzieć – na blogowaniu można zarobić duże pieniądze. A te z kolei sprawiają, że odechciewa się etatu, a pojawiają się myśli, by blog stał się prężnie działającym biznesem, z prowadzenia którego można spokojnie się utrzymać.
A jakie to uczucie, gdy z każdej strony dobiegają do Ciebie głosy, że żyjesz nie tak, jak powinnaś i że warto, abyś zmieniła wreszcie zawód na jakiś poważny?
Przez bardzo długi czas było mi ciężko mierzyć się z takimi komentarzami. W zasadzie to przez większość mojego blogowania. Zwłaszcza od najbliższych. Na porządku dziennym były drwiące uśmieszki przy stole. Bardzo mnie dotykało. Przełomem, dość zaskakującym, okazała się dla mnie rozmowa z Mateuszem Grzesiakiem, z którym, zupełnym przypadkiem, spotkałam się na wspólnej kolacji, chyba przy okazji jakiejś blogerskiej konferencji. Powiedział mi wtedy, że te komentarze dotyczące mojego blogowania i krytyka tego czym się zajmuję dotyka mnie tak bardzo, bo to ja sama deprecjonuję swoją pracę. I to było dla mnie jak zimny prysznic. A wraz z nim przyszła zupełna zmiana nastawienia. Zaczęłam z dumą mówić o tym, czym się zajmuję, choć nie przychodziło mi to od samego początku z łatwością, bo bloger to wciąż zajęcie postrzegane w naszym kraju jako hobby.
Moje blogowanie przynosi mi sukcesy. Mam wspaniałych czytelników, od których nieustannie dostaję pozytywny feedback. Jestem dobra w tym co robię, wiem to. I zarabiam na tym fajne pieniądze. Musiałam wybrać: albo wciąż przejmować się krytykantami, którzy guzik wiedzą o mnie i mojej pracy, albo poświęcić ten czas na jeszcze intensywniejsze rozwijanie biznesu i bycie po prostu szczęśliwym. Wybrałam oczywiście bramkę numer 2. To wspaniałe uczucie żyć po swojemu. Nie tylko w kontekście pracy.

Podobno, by pokochać innych, najpierw trzeba pokochać samego siebie. Czy Twoim zdaniem wiara we własne możliwości, selflove i samoakceptacja pomagają w pokonywaniu życiowych barier?
Oczywiście. Jeśli lubimy siebie to nie zastanawiamy się nieustannie nad tym, czy lubią nas inni, czy oby na pewno dobrze się zachowaliśmy w towarzystwie, czy odpowiednio dobrze wyglądamy itd. Ja mam za sobą roczną terapię. To był najlepszy prezent jaki mogłam dać sobie na 32 urodziny. Terapia pozwoliła mi poznać siebie, pozwoliła mi dorosnąć, odciąć pępowinę od rodziców, poczuć się pewnie, zaakceptować swoje słabości i pokochać zalety. Ufam sobie i swoim wyborom, a w momentach kryzysowych to właśnie w sobie samej szukam siły potrzebnej do zmierzenia się z przeciwnościami. Pomaga mi w tym uważność, złapanie oddechu, zadanie sobie pytania jak się mam, co czuję, nazwanie emocji – to wszystko jest efektem lat pracy nad sobą, nad swoja osobowością, akceptacją. I daję sobie prawo do błędu, choć to naprawdę nie jest łatwe dla mnie, perfekcjonistki. Ale to jest coś, co może robić każda z nas. Bo każda z nas jest wewnętrznie bardzo silną wojowniczką. Wystarczy tylko sobie zaufać. Jeśli będziemy siebie traktować jak najlepszą przyjaciółkę, to będziemy mogły wszystko. Jestem tego pewna.
Jak ważne jest dla Ciebie miejsce, w którym mieszkasz, a także ludzie i rzeczy, którymi się otaczasz?
To trudne pytanie. Wystawiliśmy na sprzedaż nasz ukochany dom, który był spełnieniem naszych marzeń, moich i mojego męża. Bo choć wybudowaliśmy go zgodnie z tymi marzeniami i zapełniliśmy przedmiotami wyszukiwanymi na targach staroci, to zgodnie uznaliśmy, że to nie jest nasze ostateczne miejsce. Dużo ważniejsze niż sam budynek i rzeczy okazało się dla nas nasze samopoczucie i potrzeba szukania lepszego do życia miejsca. Jestem estetką, lubię rzeczy ładne, lubię eklektyczny styl i rzeczy z duszą. Ale niemal nieustannie coś oddaję albo wyrzucam, bo wolę mieć mniej niż więcej. Zbyt duża ilość rzeczy mnie przytłacza, lubię porządkować, lubię wiedzieć co jest w konkretnej szafce czy szufladzie. No i zazwyczaj – jeśli mam do wyboru kupić jakiś ciuch czy bibelot do domu, albo dołożyć do biletu lotniczego na Karaiby – to wybiorę to drugie, zdecydowanie.
Z czego jesteś najbardziej dumna?
Najbardziej dumna jestem z rodziny, którą stworzyłam wspólnie z mężem. Jesteśmy naprawdę zgraną drużyną i wychowujemy dwóch mądrych i wspaniałych chłopaków. Jestem nieustannie dumna z moich synów.
Uczę się być dumna z siebie, ze swoich odważnych decyzji, z tego, że zawsze jestem sobą,
z tego jaką jestem mamą, ze swoich sukcesów na blogu. Uczę się tego każdego dnia.