Zazwyczaj obserwowani przeze mnie panowie pełniący funkcję ratownika charakteryzują się zaskakująco podobnym sposobem bycia. Powielają choćby ten sam niespieszny krok leniwego kuguara, spowolnione ruchy tułowia, zwolnione skanowanie wzrokowe terenu, które pewnie narzuca rozluźniające ciepło i panująca wokół atmosfera wakacji.
Być może wpływ ma też zapach środków dezynfekujących obiekt, niekrępujący ruchów strój oraz klapiący obuw. W każdym razie niepytani rzadko nawiązują kontakt werbalny, chyba że sytuacja biegających po mokrej ceramice dzieci lub przytapiających się wzajemnie młodocianych przyjaciół zmuszą wyjątkowo zrelaksowanego basenowego do zadęcia w gwizdek i upomnienia.
Tym razem ratownik był elokwentnym, towarzyskim, zaczepnym szeryfem, trzymającym uważnie pieczę nad całym rozbudowanym centrum SPA & Wellness. Nic nie uszło jego uwadze. Ani omijający wodną nieckę służącą utrzymaniu higieny wchodzących na basen, ani kąpiący się bez czepków – upomniany został nawet nasz łysy znajomy.
Mi natomiast dostał się wykład dotyczący skuteczności sauny – nieopatrznie nie do końca wytarłam plecy po prysznicu a przed wejściem do suchej. Pod żadnym pozorem nie należy wchodzić do wnętrza choćby z kroplą wody na ciele, albowiem całkowicie podważa to sensowność termoterapii.
Nic nie pomagały moje próby wtrącanych przytaknięć na różnym etapie wielowątkowego wykładu, że mam jako takie pojęcie o fizjoterapii – musiałam wysłuchać do końca. Nie mam nic przeciwko takim rozmowom, ale zmarzłam do szpiku kości i musiałam przekroczyć dozwolony czas pobytu w saunie, aby doprowadzić się do temperatury pozwalającej na powrót krążenia. Obiecałam sobie, że przy kolejnej podobnej historii muszę nauczyć się udawać, że nie znam polskiego, choć nie wiem, czy zrobiłoby to wrażenie na tym wykładowcy.
